niedziela, 13 grudnia 2015

Smaki Gwatemali cz. IV. Livingston & Belize

Po dotychczasowych, dosyć wyczerpujących wrażeniach- pływaniu po jeziorze Atitlan, wspinaniu się na wulkan Pacaya, zwiedzaniu miasta Antigua i starożytnego miasta Majów Copan w Hondurasie- przyszedł czas na kilka dni wypoczynku.


Zaplanowaliśmy go w Livingston w Gwatemali-miejscu, do którego nie można dojechać drogą lądową.

Po przekroczeniu granicy z Gwatemalą pojechaliśmy busem do Rio Hondo. Przesiedliśmy się do busa w kierunku Puerto Barrios. Tam wsiedliśmy do łodzi, która zabrała nas do Livingston. Pomimo tych kilku przesiadek, udało nam się całkiem sprawnie i szybko dotrzeć na miejsce. Z małego portu udaliśmy się prosto do naszego hotelu-Casa Rosada.


Livingston to miasto w północno-zachodniej Gwatemali, położone u ujścia rzeki Rio Dulce do zatoki Morza Karaibskiego. Było kiedyś najważniejszym portem morskim Gwatemali na wybrzeżu karaibskim.



 Livingston zamieszkują potomkowie Majów i ludu Garifuna. Miasto otoczone jest przez morze karaibskie z jednej strony i las deszczowy z drugiej. Wokół jest Park Narodowy Rio Dulce i kilka rezerwatów biosfery.
          Pierwszy dzień spędziliśmy zwiedzając okolice i odpoczywając w hamakach. Popijając oczywiście lokalne piwo-Moza.


Na kolację udaliśmy się do Happy Fish Restaurant, gdzie spróbowaliśmy lokalną zupę Tapado, składającą się z mleka kokosowego i owoców morza:

Po powrocie do Casa Rosada obserwowaliśmy latające pelikany i zachód słońca prosto z hamaka.



Kolejnego dnia popłynęliśmy do Playa Blanca. Cel: hamak, piwo, krewetki i dużo słońca :)




Nowy dzień rozpoczęliśmy przepysznym śniadaniem. Składało się z jajek, smażonych ziemniaków z cebulą, bananów, chleba kokosowego i pysznej kawy.


Po tym obżarstwie popłynęliśmy rzeką Rio Dulce do zamku Castillo de San Felipe. Po drodze, smagani wiatrem, obserwowaliśmy faunę i florę.



Mogliśmy też zrobić zakupy nie wychodząc z łódki:



Zamek okazał się bardzo ładny, pięknie położony nad Jeziorem Izabal i w sam raz, aby spędzić tam kilka godzin.


 Zamek zbudowany w 1651r. pełnił funkcję wojskowego fortu, wiezienia i centrum celnego. 19 armat chroniło go przed piratami.



Po południu, kręcąc się po ulicach Livingston, dotarliśmy do "czarnej" części miasta, gdzie zamieszkują ludzie Garifuna. Poznaliśmy lokalnego muzyka Polo Martinesa, który opowiedział nam o lokalnej kulturze, historii, muzyce i jedzeniu.


Następnego dnia Polo wręczył mi obiecane wcześniej płyty z lokalną muzyką, głównie z jego rodziny. Oprowadził nas po częściach miasta, do których sami byśmy się nie wybrali.


Lokalna pralnia:


i suszarnia:


Dzieci w mundurkach w drodze do szkoły:


 Wychudzone owieczki na spacerze :)


Dzień zakończyliśmy kolacją w lokalnej restauracji:



Pakując plecaki zabraliśmy płetwy, maski i rurki do nurkowania. Nosiliśmy je tyle czasu i w końcu nadarzyła się okazja, aby je wykorzystać. Snorkelling w Belize :)


Po śniadaniu czekała na nas łódź, którą popłynęliśmy na wyspy Belize. Wyspy przepiękne! Biały piasek, dużo słońca i przezroczysta woda.




Nurkowanie było niesamowite, oglądaliśmy stary zatopiony statek, w zakamarkach którego czaił się rekin i jadowity lionfish!





Popłynęliśmy jeszcze na kilka wysp, podziwiając rafy koralowe.


Jakby wrażeń było mało-w drodze powrotnej spotkaliśmy delfiny! Zupełnie się nami nie przejmowały, pływały naokoło łodzi, wyskakiwały z wody! Przepiękny widok!


Tak piękny dzień mogliśmy zakończyć tylko w jeden sposób-super kolacją.
W restauracji Margoth poleconej przez Polo Martinesa zamówiliśmy langustę :) Była pyszna!


Ostatni rzut oka z hotelu i czas ruszać dalej w podróż-przed nami Flores i miasto Majów Tikal!
O tym już niebawem!