Po kilku godzinach jazdy nasz kierowca się zatrzymał i powiedział: "desayuno". Nie trzeba było nas dwa razy zachęcać. Słońce wschodziło, w barze ciemno i gorąco, brak innych ludzi. Menu tradycyjne-jajka, fasola, naleśniki. Kawa przepyszna -smaku kawy z Gwatemali nie da się pomylić z żadną inną.
Po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę - do granicy Hondurasu było już blisko. Zawieźliśmy bagaże do naszego hotelu i ruszyliśmy tuk-tukiem do Copan.
Pierwsze wrażenia po wejściu na teren miasta to tajemnicza cisza przerywana jedynie odgłosami papug ukrytych wysoko w drzewach awokado i wielkich ceiba (puchowiec - święte drzewo Majów).
Do tego piekielny upał- pomimo wczesnej godziny. Mało turystów, dzięki czemu mogliśmy poczuć się jak odkrywcy tego miasta.
Copan zamieszkane było już w 1000 r.p.n.e. i opuszczone w IX wieku po rządach 17 władców. Pozostało nieodkryte przez prawie 600 lat.
Copan był kiedyś jednym z najpiękniejszych i najważniejszych miast Majów. Składały się na nie świątynie, pałace, boisko do piłki. Miasto słynie z dużej ilości bogato rzeźbionych, kamiennych steli przedstawiających władców Miasta.
Poniżej boisko do piłki- Campo de Pelota.
Jedno z ciekawszych miejsc to Schody Hieroglifów, na których wyryto 2500 znaków-najdłuższy tekst Majów jaki odkryto!
Nie mogliśmy sobie darować wspinaczki na najwyższe piramidy, nagrodą był całkiem niezły widok na okoliczne góry:
Spacerowaliśmy pośród ruin budynków odkrywając różne rzeźby i ciekawe, tajemnicze hieroglify.
Old Man's head |
Tańczący El Jaguar |
Po zwiedzeniu miasta, posłuchaliśmy ostatni raz ciągle hałasujące papugi i odwiedziliśmy małe muzeum. Oczywiście nie mogło zabraknąć degustacji lokalnego cerveza, przy którym zaplanowaliśmy podróż na kolejny dzień. Cel- Livingstone w Gwatemali.