Zaplanowaliśmy go w Livingston w Gwatemali-miejscu, do którego nie można dojechać drogą lądową.
Po przekroczeniu granicy z Gwatemalą pojechaliśmy busem do Rio Hondo. Przesiedliśmy się do busa w kierunku Puerto Barrios. Tam wsiedliśmy do łodzi, która zabrała nas do Livingston. Pomimo tych kilku przesiadek, udało nam się całkiem sprawnie i szybko dotrzeć na miejsce. Z małego portu udaliśmy się prosto do naszego hotelu-Casa Rosada.
Livingston to miasto w północno-zachodniej Gwatemali, położone u ujścia rzeki Rio Dulce do zatoki Morza Karaibskiego. Było kiedyś najważniejszym portem morskim Gwatemali na wybrzeżu karaibskim.
Livingston zamieszkują potomkowie Majów i ludu Garifuna. Miasto otoczone jest przez morze karaibskie z jednej strony i las deszczowy z drugiej. Wokół jest Park Narodowy Rio Dulce i kilka rezerwatów biosfery.
Pierwszy dzień spędziliśmy zwiedzając okolice i odpoczywając w hamakach. Popijając oczywiście lokalne piwo-Moza.
Na kolację udaliśmy się do Happy Fish Restaurant, gdzie spróbowaliśmy lokalną zupę Tapado, składającą się z mleka kokosowego i owoców morza:
Po powrocie do Casa Rosada obserwowaliśmy latające pelikany i zachód słońca prosto z hamaka.
Kolejnego dnia popłynęliśmy do Playa Blanca. Cel: hamak, piwo, krewetki i dużo słońca :)
Nowy dzień rozpoczęliśmy przepysznym śniadaniem. Składało się z jajek, smażonych ziemniaków z cebulą, bananów, chleba kokosowego i pysznej kawy.
Po tym obżarstwie popłynęliśmy rzeką Rio Dulce do zamku Castillo de San Felipe. Po drodze, smagani wiatrem, obserwowaliśmy faunę i florę.
Mogliśmy też zrobić zakupy nie wychodząc z łódki:
Zamek okazał się bardzo ładny, pięknie położony nad Jeziorem Izabal i w sam raz, aby spędzić tam kilka godzin.
Zamek zbudowany w 1651r. pełnił funkcję wojskowego fortu, wiezienia i centrum celnego. 19 armat chroniło go przed piratami.
Następnego dnia Polo wręczył mi obiecane wcześniej płyty z lokalną muzyką, głównie z jego rodziny. Oprowadził nas po częściach miasta, do których sami byśmy się nie wybrali.
Lokalna pralnia:
i suszarnia:
Dzieci w mundurkach w drodze do szkoły:
Wychudzone owieczki na spacerze :)
Dzień zakończyliśmy kolacją w lokalnej restauracji:
Pakując plecaki zabraliśmy płetwy, maski i rurki do nurkowania. Nosiliśmy je tyle czasu i w końcu nadarzyła się okazja, aby je wykorzystać. Snorkelling w Belize :)
Po śniadaniu czekała na nas łódź, którą popłynęliśmy na wyspy Belize. Wyspy przepiękne! Biały piasek, dużo słońca i przezroczysta woda.
Nurkowanie było niesamowite, oglądaliśmy stary zatopiony statek, w zakamarkach którego czaił się rekin i jadowity lionfish!
Popłynęliśmy jeszcze na kilka wysp, podziwiając rafy koralowe.
Jakby wrażeń było mało-w drodze powrotnej spotkaliśmy delfiny! Zupełnie się nami nie przejmowały, pływały naokoło łodzi, wyskakiwały z wody! Przepiękny widok!
Tak piękny dzień mogliśmy zakończyć tylko w jeden sposób-super kolacją.
W restauracji Margoth poleconej przez Polo Martinesa zamówiliśmy langustę :) Była pyszna!
Ostatni rzut oka z hotelu i czas ruszać dalej w podróż-przed nami Flores i miasto Majów Tikal!
O tym już niebawem!